niedziela, 19 listopada 2017

Czy to zbrodnia być emigrantem?

Czy zostaliśmy spisani na straty? Gorzka prawda – Panami Solorzami nie będziemy. Polacy, którzy wyjechali to „zdrajcy i tchórze”. Kto o nas zawalczy? Nowe pokolenie Polaków… od was zależy kim będą nasze dzieci.
 
Obserwuję proces migracji do Wielkiej Brytanii od ponad 8 lat. Sam czasami jestem jej częścią, może, dlatego dość wyraźnie widzę rzeczy, które umykają tym, którzy pozostali w Polsce, jak i tym, którzy mieszkają tu, w Wielkiej Brytanii.

Czy zostaliśmy spisani na straty? 
 W jednym z wywiadów Profesor Krystyna Iglicka - Okólska Polaków, którzy wyjechali za granicę po 2004 roku, określiła mianem "straconego pokolenia". Czy rzeczywiście zostaliśmy spisani na straty? Uważam, że nie ulega najmniejszej wątpliwości fakt, że pierwsze pokolenie emigrantów poniosło wielka ofiarę dla swoich dzieci.
Mówiąc o emigrantach, którzy przyjechali do UK po 2004 roku należy zwrócić uwagę na, to jaka grupę wiekowa reprezentowali. Czy faktycznie, jak twierdzi większość osób zajmujących się ta tematyka byli, to ludzie z „nadwyżki” urodzeń lat osiemdziesiątych?
Z moich obserwacji wynika, że byli to ludzie urodzeni w latach siedemdziesiątych. Ludzie, którzy dobrze pamiętali czasy rządów komunistycznych i, którzy wreszcie, w przeciwieństwie do ich rodziców, dostali szansę innego życia. Dostali szanse wyboru i skorzystali z niej. To ludzie tacy jak ja, których w szkołach nie uczono angielskiego, lecz rosyjskiego. Ludzie marzący, by żyć inaczej niż nasi rodzice. Pokolenie, które jako ostatnie bawiło się na trzepaku pod blokiem i pierwsze, które grało w gry video. Pokolenie telewizji kablowej, która była oknem na świat.
Wyjechali w większości ludzie w przedziale wiekowym 20 – 30 lat. W sposób naturalny po jakimś czasie założyli rodziny i tu, na emigracji urodziły się ich dzieci. Czas płynął, ale większość nadal nie traciła nadziei, że kiedyś wrócą do swojej Polski.



Czas zweryfikował plany. Dzieci rosły, poszły do angielskich szkół i nagle Ci ludzie zdali sobie sprawę z tego, ze powrót nie jest już tak oczywisty. Że ich ojczyzna nie jest tym samym dla ich dzieci do dla nich. Że przeskoczenie bariery różnic w sposobie nauczania, wdrożenie dzieci do polskiego systemu nauki może nie być łatwe. Marzenia o dostatnim życiu i wychowywaniu dzieci w swojej ojczyźnie legły w gruzach… Ci ludzie nagle, jak trafnie zauważa prof. Iglicka, „znaleźli się w czyśćcu - nie są już Polakami z Polski”, ale też nigdy nie będą Brytyjczykami.

Gorzka prawda – panami Solorzami nie będziemy
 Trudno nie zgodzić się z opinią pani prof. Iglickiej - Okólskiej, że "nie do końca im się wszystko udało. Nie zarobili tyle, by przyjechać do Polski i być panem Solorzem”.
Polacy, po 2004 roku, (a całkiem spora grupa już kilka lat wcześniej ) przyjechali do obcego kraju zupełnie na, to nie przygotowani. Większość bez podstawowej nawet znajomości języka, i w nowej, nieznanej, im do tej pory rzeczywistości próbowali się odnaleźć. Każdy, kto tego doświadczył wie, że droga do „ziemi obiecanej” nie jest łatwa. Większość tych ludzi zaczynało swą nową „karierę” od sprzątania i pracy na zmywaku. Niektórym się "poszczęściło" - znaleźli pracę jakichś hurtowniach, fabrykach, tudzież innych „wymarzonych” miejscach. Ale nie poddawali się, wiedzieli, że tylko ciężka praca jest gwarancja sukcesu. W dzień praca a wieczorami lub w weekendy nauka angielskiego. Literka po literce, słówko po słówku, krok po kroku budowali swoje nowe życie. Zaciskali zęby i wyczekiwali dnia, kiedy będą mogli odłożyć wystarczająco dużo funtów, by wrócić do ukochanej ojczyzny i rozpocząć nowe, lepsze życie. Z biegiem czasu jednak, obserwując rosnące bezrobocie w Polsce, słabnącego wobec złotówki funta, zaczęli powoli odkładać plany powrotu licząc wciąż jeszcze na, to, że za kilka lat coś się może zmieni. Spory wpływ na decyzje o pozostaniu na emigracji miał również dalszy napływ młodszych rodaków lepiej wykształconych, często biegle władających językiem angielskim. To zrodziło obawy o możliwość powrotu na Wyspy w przypadku niepowodzenia, po powrocie do kraju.

Polscy emigranci - „zdrajcy i tchórze”
Dziś, dziesięć lat po pamiętnym 1 maja 2004 roku i masowym wyjeździe Polaków na Wyspy, z coraz większa intensywnością rozwija się nowy nurt badań nad tzw. nową falą eimigracyjną. I słusznie, jest to bowiem, zjawisko godne poświęcanej mu uwagi. Szczególnie, że emigracja ta niesie za sobą poważne konsekwencje dla przyszłości Polski. Tym bardziej więc dziwi fakt, że niektórzy polscy politycy (nazwisk przytaczać nie będę), zamiast robić wszystko, by setki tysięcy polskich emigrantów nie grzebało marzeń o powrocie do ojczyzny, odważyli się posłużyć nimi do celów politycznej propagandy i kreowania wizerunku własnej partii. A przecież, stopa życiowa Polsce w stosunku do lat poprzednich paradoksalnie poprawiła się właśnie dzięki ofierze „straconego pokolenia”. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak. Jeśli się nad tym głębiej zastanowimy, fakty mówią same za siebie. Spadek bezrobocia spowodowany był głównie tym, że setki tysięcy Polaków, głównie z rejonów najbardziej dotkniętych bezrobociem, wyjechała.
Podobnie sprawa ma się z tzw. odczuwalną poprawą warunków życia w kraju. Setki tysięcy ciężko pracujących za granica Polaków latami pompowało w naszą gospodarkę ciężko zarobione pieniądze, przesyłając je do rodzin, które przecież nie, gdzie indziej, ale w Polsce je wydawały. Tym samym w naszym kraju zmalała spora ilość pieniędzy nie wytworzonych poprzez rodzimy przemysł. Dzięki temu, że pracujący na obczyźnie dofinansowywali swoje rodziny, zmalała ilość pieniędzy wydawanych z budżetu państwa na np. opiekę społeczną, bo nie jest przecież tajemnicą, że wyjechali głównie ci, którym w kraju raczej się nie powodziło zbyt dobrze.
Ale nie tylko na tym państwo przyoszczędziło, bo również na opiece medycznej, oświacie, kulturze itd. ponieważ w tym czasie większość emigrantów zaczęła już „ściągać” do siebie rodziny, a mniej obywateli, to mniejsze wydatki… Wszyscy też doskonale pamiętamy, jak to prasa rozpisywała się o tym, że nie ma w Polsce chętnych do pracy i, że masowa emigracja Polaków wymusiła na przedsiębiorcach podwyższenie stawek. Mogłabym mnożyć przykłady. Oczywiście, nie twierdzę, że kraj popadłby w recesje, gdyby nie wspaniali emigranci, ale wymienione wyżej czynniki nie były bez znaczenia.
Niektórzy politycy naszego kraju posunęli się jednak znacznie dalej. Zamiast, jeśli nie dziękować, to przynajmniej przemilczeć całkiem spory, przecież, wkład emigrantów w poprawę jakości życia tych, którzy w Polsce pozostali, z czasem postanowili napiętnować tych „dobroczyńców”. O ile dziwić może fakt, że premier Cameron piętnuje Polaków z pobudek czysto politycznych, to fakt, że politycy mojego kraju ośmielił się krytykować ich wybór nazywając (mówiąc wprost) „zdrajcami i tchórzami” którzy zamiast budować silna Polskę, wolą dorabiać się za granicą, szokuje i wywołuje wielki żal, i smutek.

Kto o nas zawalczy?
W sytuacji, gdy dzieje się tyle niepokojących rzeczy u naszych sąsiadów, gdy cały świat z niepokojem patrzy na ludzi, którzy umierają w imię własnych ideałów (jakiekolwiek te ideały są) zapewne trudno się dziwić, że nikt w Polsce nie przejmuje się specjalnie oczernianiem Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Ja jednak, znów powtórzę te słowa: Mam wielki żal do polityków mojego kraju. Dlaczego?
Pod koniec lutego odbył się protest zorganizowany przez stowarzyszenie Patriae Fidelis oraz Polish Bike przeciwko oczernianiu Polaków przez brytyjskich polityków i przedstawianiu ich,  jako -nadużywających brytyjskiej gościnności - nierobów, żerujących na biednych Brytyjczykacj i żyjących wyłącznie ze wszystkich możliwych zasiłków. Protest zgromadził koło 400 osób i odbił się (nieznacznym, bo nieznacznym, ale jednak) echem tak w polskich, jak i w brytyjskich mediach. Niestety, czytając wypowiedzi i komentarze rodaków z Polski (bo wygląda na to, że Polacy na emigracji, to jakaś inna, gorsza odmiana Polaka) nie mogłam nadziwić się dezaprobacie, a często wręcz pogardzie emanującej z wypowiedzi zamieszczanych na portalach społecznościowych i forach dyskusyjnych. Komentarzy typu: „sami sobie na to zapracowaliście, nie mówią tak o was bez powodu” lub „ zdradziliście Polskę a teraz narzekacie, że wam źle”, czy -co zszokowało mnie chyba najbardziej- „Banda nierobów i zdrajców, pojechaliście dorabiać się za granicę, zdradziliście własny kraj, więc nikomu was nie żal”
Mnie jest zwyczajnie, po ludzku przykro! Bo wprawdzie z Polski wystosowano kilka listów do premiera Camerona, jednak kto poważnie traktuje ludzi, którzy „przed chwilą” sami publicznie piętnowali swoich obywateli? Którzy doprowadzili do niechęci (żeby nie powiedzieć nienawiści) „polsko – polskiej”?
Któż, by wreszcie przejmował się jakimiś listami, czy głosem niezadowolenia tych, którzy poprzez retorykę, której używał dla celów politycznych dali przyzwolenie, a wręcz przykład jak należy postępować z Polakami?
Najwyższy czas powiedzieć wprost, że to nikt inny, ale politycy, którzy dla zwiększenia swojej popularności, dla zdobycia jak największego elektoratu, z pobudek czysto egoistycznych doprowadził do sytuacji, w której bohaterami stali się ci, którzy pozostali w kraju, o którym pani Beata Ociepka w książce „Umysł lidera” napisała, że „ludzie w Polsce rodzą się za karę”, sugerując, że to taki czyściec na ziemi, a zdrajcami ci, którzy odważyli się ponieść ofiarę, by coś w swoim życiu zmienić.
Jakkolwiek rozumiem obecną sytuacje na Ukrainie i nie dziwi mnie fakt, ze ludzie protestują pod ambasadą rosyjską, o tyle dziwi jednak, że nikt nie zorganizował nawet malutkiej pikiety pod ambasadą brytyjską na znak solidarności z Polakami protestującymi tu, w Londynie. „Solidarność” za, to odczuli boleśnie wszyscy ci, którzy podobnie jak ja, próbowali dyskutować na temat tego co było ideą owego protestu.

Nowe pokolenie Polaków… od was zależy kim będą nasze dzieci
Wydawać, by się mogło, że niewiele da się już zrobić, by „stracone pokolenie” zaistniało w świadomości większości Polaków w Polsce w pozytywny sposób. By ich poświęcenie stało się wartością dodaną i by było przyczynkiem do poprawy jakości życia w naszej ojczyźnie i prężniejszego państwa. Ale czy na pewno?
 Jeśli zastanowić się nad tym głębiej, wydaje się, że jest nadzieja. Nadzieja leży w nowym pokoleniu Polaków „zrodzonych” z tych, którzy wybrali emigracje jako szansę dla siebie i ich dzieci. To nowe pokolenie Polaków, urodzonych poza granicami kraju, nie skażonych naleciałościami poprzedniego systemu politycznego, będzie w stanie w przyszłości budować inna, lepsza Polskę. By chcieli tu zamieszkać, inwestować swój potencjał w kraj swoich rodziców. Dzieci Polaków pracujących poniżej własnych kwalifikacji i wykształcenia, polaków którzy musieli porzucić marzenia o powrocie do ojczyzny, wydaja się być nadzieja i deska ratunku dla coraz bardziej „zklanizowanej” Polski. Młodzi Polacy, dla których rodzice ponieśli tak wielka ofiarę, wykształceni w innych systemie edukacyjnym, wychowani w kraju z wielkimi tradycjami demokracji, różnorodnym kulturowo i etnicznie, są szansą dla zmieniającej się Polski w dobie migracji, nowych priorytetów i wyzwań. Jednak by to pokolenie, chciało kiedyś budować Polskę, musi mieć bardzo silne poczucie swojej tożsamości. Świadomość własnych korzeni. Muszą czuć się Polakami. By tak się stało, musimy przestać burzyć mosty, budować mury i rozgraniczać polskie społeczeństwo na lepsze i gorsze. Musimy dołożyć wszelkich starań, by młode pokolenie polaków chciało w przyszłości być polakami, a możemy to sprawić tylko, jeśli rodzice nie przekażą im w „spadku” żalu i rozczarowania. Jeśli wpajać im będą wartości, które sami wynieśli ze swoich domów. Jeśli wreszcie zechcą uczyć swoje dzieci, że bycie Polakiem, to nie wstyd lecz zaszczyt. W przeciwnym razie na zawsze stracimy kolejne pokolenia Polaków.

Dariusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz